wtorek, 31 maja 2016

Czy komunizm po roku 1944 zniewolił czy też uwiódł społeczeństwo polskie?

Ten tekst będzie fragmentem pewnej większej całości. Kontynuować go będę w najbliższym czasie. 

Jak każda zmiana czy rewolucja w państwie, system komunistyczny niósł za sobą pozytywy i

negatywy dla społeczeństwa polskiego. Byli wśród Polaków tacy, którzy skorzystali na nim w sposób istotny- ich byt odmienił się nie do poznania, ich możliwości rozwoju wzrosły nieobliczalnie. Można powiedzieć- system uczynił ich relewantnymi elementami życia społecznego w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Innych jej członków doprowadził do absolutnego i brutalnego wyniszczenia oraz wykluczenia ze zbiorowości ludzkiej uwarunkowanej przez Partię. Choć władza komunistyczna uparcie starała się ukazać wszystko w sposób schematyczny, wg. zasady „białe jest białe, a czarne jest czarne i nie ma nic pomiędzy” , to w społeczeństwie tym funkcjonowali także przeciętni obywatele, którzy zyskali od komunizmu równie wiele co stracili. To zwłaszcza oni, składali się na społeczeństwo Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jednakże ich byt był zdeterminowany działaniami osób skrajnych a szczególnie przywódców Partii i elity artystycznej, promowanej przez PZPR. Jak pisze Wojciech Roszkowski , „Ideologia oficjalna, opierająca się na sile i kłamstwie, tworzyła sztuczny, pseudonaukowy świat, zgodny z rosyjskim podwójnym myśleniem, dopuszczającym sprzeczności logiczne. Demokracja oznaczała tu bezwzględną dyktaturę, postęp- obalenie wszelkich wartości i absolutyzację władzy, nauka zaś- prymitywną wiarę w zaklęcia ideologów.” Pozostaje więc pytanie- czyje losy najlepiej odpowiedzą na pytanie zamieszczone w temacie ? Czy osób bezwzględnie i bezspornie skrzywdzonych przez system komunistyczy czy ludzi, którzy system ten sławili w swojej twórczości poetyckiej i prozatorskiej ? Jak ocenili go statystyczni obywatele państwa polskiego – robotnicy, chłopi, pomniejsi działacze ludowi lub nauczyciele ? Postaram się ukazać spojrzenie na zjawisko komunizmu zarówno osób znanych, jak Władysław Broniewski czy Tadeusz Borowski, jak i „szarych” obywateli,  przeciętnych członków społeczeństwa polskiego po roku 1944.


 W ujęciu dr. Jacka Bartyzela, komunizm to „ideologia społ. i polit., głosząca całkowite zniesienie własności prywatnej, rodziny, zróżnicowania klasowego społeczeństwa, religii i państwa, identyfikowanych jako struktury społecznego zła i wyzysku” Brzmi to niemal jak definicja liberalna



lub anarchistyczna, jednakże zaraz potem Bartyzel pisze o systemie tym: „zbrodniczy, despotyczny i niewolniczy reżim polityczny, który pozostawił po sobie nieporównywalną z żadnym innym systemem(...) liczbę ofiar ludobójczego terroru” Definicja ta, idealnie ukazuje antynomiczność komunizmu i systemu, który za sobą niósł. Wszakże, dle tych, których potrzeby były dotychczas ignorowane ze strony państwa a II wojna światowa przyniosła im tylko dalsze zniszczenie, poprzez chociażby obozy koncentracyjne , system ten był nadzieją na „równość i braterstwo”. Armia Czerwona wyekspediowana przed Józefa Stalina, by pokonać III Rzeszę , stała się na moment „wybawicielem” narodu polskiego. Na ten czas wielu zapomniało o 17 września 1939 roku, a ci, którzy bezpośrednio nie doświadczyli sowieckiego terroru w postaci zsyłek na Sybir lub morderstw członków rodziny, odrzucili lub nie chcieli przyjąć do świadomości, możliwości, że władza ludowa nie jest tak nieskalana, jak stara się siebie ukazać. Czy można jednak powiedzieć o „uwiedzeniu” przez komunizm ? W dużej mierze założenia władzy komunistycznej i prezentowanego przez nią planu umożliwiały przecież odbudowę kraju i przeprowadzenie reform społeczno-gospodarczych. W tej formie prezentowały się niezwykle atrakcyjnie i korzystnie, mimo iż hasła przez nią głoszone nie zawsze podobały się społeczeństwu. O jakich hasłach tu mowa ? Przede wszystkim tych nawołujących do sojuszu polsko-radzieckiego, jak np. „Przyjaźń polsko-radziecka to pokój. Niezawisłość. Szczęśliwe jutro naszej ojczyzny”, ale także odseparowujących Polskę od postępowego zachodu,prześmiewczych: „Wróg kusi nas Coca Colą”, „Głodne kurczaki nasze, bo Reagan zabrał im paszę” lub ideologiczne, „Wzmożona kontrola dźwignią społecznego zaufania”, „Idee Lenina wiecznie żywe !” . Te słowa były niepokojące i niebezpieczne, bo zgodnie ze swoim celem, mogłyby łatwo stać się wyznacznikiem myślenia, dla niewykształconych obywateli. Tak też się działo, bo córki rolników i robotników, kształcone na wzór ojców, do pracy w fabrykach i na budowie, karmione były tym propagandowym bajaniem. Świadomość społeczna była niemal „bombardowana” nieprzerwaną falą doniesień o osiągnięciach władzy i konieczności wspierania jej w działaniach gospodarczych i socjalnych. Ponadto , wobec zdeklarowanych przeciwników (wielu członków społeczeństwa nie wypowiadało się na temat systemu, starając się uniknąć nieprzyjemności ze strony władzy ludowej) komunizmu , władza przygotowała szeroko rozwinięty system represji, którego najłagodniejszą formą było odsunięcie od pełnionych stanowisk oraz cenzurowanie wypowiedzi i prac. Historia pokazuje, że funkcjonowanie w powyższym państwie pełne było idealistycznie prezentowanych , zawsze istotnych wydarzeń. Od 22. lipca 1944 roku , czyli daty ogłoszenia Manifestu PKWN , poprzez tzw. „fuzję”, czyli połączenie Polskiej Partii Socjalistycznej(PPS) z Polską Partią Robotniczą(PPR) (1948), aż po ogłoszenie w 1952 roku konstytucji. Czy „szary obywatel” zwracał większą uwagę na te zakulisowe, ale jakże głośne działania polityczne ? W dużej mierze- nie. Jak wynika ze wspomnień elektromontera z Chorzowa, którego fragmenty pamiętnika zamieszczono w książce „tu jest nasza Ojczyzna. Z pamiętników mieszkańców Ziem Zachodnich i Północnych”, jego życie toczyło się swoim rytmem, bez względu na to, co ustanowiła władza ludowa. O roku 1944 pisze on, „Był maj 1944 rok-data moich urodzin. Rok, w którym odradzała się Polska, inna, nie ta, jaką pamiętali rodzice. O tej nowej Polsce ludzie myśleli z niepokojem. Krążyły słuchy, że po nich niczego dobrego nie można się spodziewać, inni twierdzili, że wreszcie zrobią porządek, i z utęsknieniem oczekiwali wyzwolenia.” W tych słowach nie uwidacznia się jakaś chora fascynacja komunizmem , nawet u jego zwolenników. Ludzie pragnęli odmiany, po latach wojny i towarzyszącego jej bezprawia. Jakiekolwiek ustanowienie władzy nie będącej nazistowską, zdawało się dla nich nadzieją, na lepszą przyszłość. O ojcu, ten sam człowiek co uprzednio, pisze Zaczął pracować w drukarni. Z zawodu był litografem. Wojna zmieniła jego poglądy, wstąpił do PPR i stał się gorącym orędownikiem socjalistycznej Polski” Jak jednak miał nim nie być, skoro państwo dało
mu dobrą posadę, możliwości rozwoju dla niego i dzieci, szansę pracy dla jego żony, mimo, iż była kobietą? Dotychczas spotykało go tylko rozczarowanie i zniszczenie, bo jak dowiadujemy się z pamiętnika- został przez Niemców zesłany na przymusową pracę w zakładach Junkersa. Ponadto w 1952 wyjeżdża on do Warszawy i widzi ruchome schody na trasie W-Z i odbudowujące się miasto. Ta wizja napawała go z pewnością dumą a władzę z całą jej ideologią prezentowała w najlepszym świetle. Mieczysław Nowak w swoich wspomnieniach także pisze o tym „socjalistycznym raju” jakim była Polska po roku 1945. Był on
  pracownikiem fabryki maszyn elektrycznych „Dolmel”, we Wrocławiu. O pracy pisze: „W owym czasie nad wejściem do budynku administracyjnego zawieszono tablicę z napisem: Fabryka Wielkich Maszyn Elektycznych. Cieszyliśmy się z nazwy. Przecież to fabryka maszyn elektrycznych i w dodatku wielkich. (...)Byliśmy spokojni i cierpliwi, gdyż wiedzieliśmy, że w Leningradzie przygotowywane są projekty.(...) Przed wojną nawet nam się nie śniła produkcja wielkich maszyn elektrycznych i wydawało się, że chęci nasze to rzeczywiście tylko marzenia. Bez żadnych prawie doświadczeń w produkcji maszych elektrycznych (...) stanęliśmy do pracy , aby marzenia te urzeczywistnić.” W słowach tego młodego robotnika wybrzmiewa już coś, co zbliża go do „uwiedzenia” ze strony władzy komunistycznej. Bo przecież ta, dała mu to czego dotychczas nie zaznał- on czuł się niezastąpionym elementem wielkiej rewolucji, mimo, iż nie posiadał nawet odpowiedniego doświadczenia. Czy to nie na cześć takich ludzi powstawały słynne wiersze Wisławy Szymborskiej lub Władysława Broniewskiego ? Wszak z tych strof, słychać: „Nie dla bogaczy- wyzyskiwaczy/ dzisiaj wyciskasz pot/ Polska robocza czeka i patrzy/czeka i pług i młot.”




Ciąg dalszy już niebawem :)

sobota, 28 maja 2016

Uciekamy przed sobą


Wciąż w marazmie niezadowolenia i przygnębienia. Mam wrażenie, że tak żyją ostatnio młodzi ludzie. A może wydaje mi się, że tak jest, bo sama tak żyję?

Od czasu do czasu uciekam przed tym scenariuszem. Chodzę ulicami Torunia, Bydgoszczy, innych polskich czy zagranicznych miast. I uśmiecham się na widok krótkich, prostych gestów, dwojga ludzi, którzy trzymają się za ręce lub dzieci śmiejących się najszczerszym ze śmiechów. I myślę sobie: całe życie szukamy cudów a potem odkrywamy, że świat nie składa się z niczego innego.

Obserwując pędzących ludzi dopada mnie refleksja o charakterze sentymentalno-krytycznym. Dawniej ludzie pędzili tak z nadzieją na spotkanie z ukochaną/nym wybrankiem serca lub na rozmowę o pierwszą pracę. Spieszyli się na egzamin lub pociąg przez które nie spali pół nocy z wrażenia w efekcie czego zaspali na tramwaj. Pędziło się po rzeczy ważne i piękne. Po uśmiech ukochanej kobiety i po lepszą przyszłość. Dziś niemal wszystko nabrało charakteru istotności, jednocześnie wszystkiemu odbierając znaczenie.

Doceńmy chwile.



„Nie potrzebuję wiele , jeśli mam wokół siebie dobrych ludzi.
Nie potrzebuję wiele, gdy się mogę obok ciebie budzić.
Nie potrzebuję wiele, kiedy mam co zjeść i gdy mam dokąd wrócić.
Nie potrzebuję wiele. I tak mam dużo dziś. Więcej nie zmieni nic.”

Zeus – Nie potrzebuję wiele


(Po)mieszkaj w Toruniu

Od półtora roku studiuje i mieszkam w Toruniu. Pierwszy rok spędziłam w pobliżu tzw. miasteczka uniwersyteckiego, czyli po prostu głównego campusu UMK. Tymczasem od niecałego roku zamieszkuję kamienicę na starówce. I muszę przyznać, że ma to swoje wady i zalety. Zdecydowanym plusem tego mieszkania jest jego lokalizacja w stosunku do a) mojej uczelni b) mojej pracy i absolutne nr 1 : c) wszelkich możliwych instytucji kulturalnych, restauracji, sklepów itp. Jednakże, jako, że mieszkam tuż przy ulicy Szewskiej, zwanej potocznie Kebabową, zapachy jakie docierają zza okna do mojego pokoju sprawiają, że bezustannie jestem głodna. Takie wady i zalety Torunia J  I choć mam z tym miastem całkiem sporo wspomnień bardzo osobistych, dziś chcę wspomnieć o rzeczach, które w Toruniu warto zrobić będąc tu choćby przejazdem:


Zrób sobie spacer po Bulwarze Filadelfijskim.
Być może to nie jest szczególnie odkrywcze,  że skoro starówka Torunia leży nad Wisłą to warto się nad tę Wisłę wybrać, ale to jest absolutne minimum, które w Toruniu należy uczynić. Pal licho wszystkie te pierniki (choć są pyszne, przyznaję!), ruiny, muzea. To wszystko nabiera wyrazu tylko i wyłącznie wtedy, gdy przejdziesz się spoglądając na majestatyczną, najdłuższą rzekę jaką dysponuje Polska. A w Toruniu prezentuje się ona szczególnie okazale. Bulwar warto jednak obejrzeć w pełnej krasie, czyli dniem, nocą, wieczorem, porankiem. Jeśli macie taką możliwość, uczyńcie to ! Nie ma to jak widok Wisły rano, kiedy zrywasz się z zajęć. Warto popatrzeć na nią łaskawym okiem pod wieczór, gdy popijasz piwko ze znajomymi w jednym z tutejszych ogródków piwnych , w środku dnia, gdy promienie słońca przygrzewają, albo wiatr rozwiewa twoje włosy, niczym w jednej z scen Titanica, możesz również poczuć się jak w niebie. Po prostu idź na Bulwar ! I chłoń.

Wypij kawę w jednej z licznych kawiarni.


Szczególnie polecam Cona Coast Cafe na Chełmińskiej (kawałek za Rynkiem Staromiejskim), gdzie znajduje się cudowna sala kominkowa i gdzie można wypić najlepsze pistacjowe latte, jakie istnieje. Porcje są solidne, kawy smaczne, ale…sala kominkowa tylko jedna! A to bardzo kameralne miejsce, na jeden stolik, więc spieszcie się kochani, spieszcie! Jeśli nie Cona Cost, to na szczęście Toruń kawiarniami stoi. Jest ich tu naprawdę cała masa. Warto zajrzeć na kawę i ciacho (!) do Pokojskiego. Kawiarnia znajduje się na głównej ulicy toruńskiej starówki, która łączy Rynek Nowomiejski ze Staromiejskim – Szerokiej. Jeśli tak jak ja cenicie sobie klimat, zajrzyjcie na górę! Jeśli macie ochotę na coś chłodnego, koniecznie wpadnijcie na lody do Lenkiewicza, chyba najbardziej znane w mieście. Choć gałka kosztuje tam aż 4 złote, to jej wielkość robi wrażenie. Z fajnych, nieco mniej znanych kawiarni mogę polecić jeszcze nowo otwartą Raj Cafe. Choć ich wybór kaw nie jest powalający, to zapewniam, że kawy są smaczne a szczególnie polecam u nich pyszne śniadania! Pysznej czekolady napijesz się w kawiarni Centrum Sztuki Współczesnej, znajdującej się nieopodal Starówki. Tam możesz również przyjrzeć się dziełom współczesnych artystów lub zajrzeć do jednej z moich ulubionych, maleńkich księgarni.




 Podnieś głowę!

Ta rada może wielu zaskoczyć, ale już pędzę z wyjaśnieniem. Toruń słynie z pięknej starówki, ale na szczególną uwagę zasługują okalające ją śliczne, kolorowe kamienice. Ja osobiście najwięcej uwagi poświęcam tym zaniedbanym, gdzie spod odpadającego tynku zerkają na mnie stare, niemieckie napisy lub herby rodowe. Nie przeczę jednak, że te wyremontowane, odpowiednio zaaranżowane przez konserwatorów zabytków, też robią wrażenie. Na szczególną uwagę zasługuje budynek banku PKO, który znajduje się na ulicy Szerokiej. Polecam unieść głowę wysoko, bo po prostu spacerując po ulicy, nie sposób dostrzec jej piękna. 

A kiedy już tak wędrujesz po tej Szerokiej, wsłuchaj się w gwar tej ulicy. Na pewno usłyszysz wiele pięknej muzyki, która wydobywa się ze skrzypiec, kontrabasu czy gitary, bo ulicznych grajków w Toruniu nie brakuje. Możesz też usłyszeć jeden z najsłynniejszych głosów toruńskiej Starówki – Andrzeja Langera, który promuje tutejsze lokale. Poniżej wywiady z dwoma osobistościami tego pięknego miasta:




Odwiedź drugą stronę Wisły
Jeśli nie przepadasz za przewodnikami a w twoim portfelu brak pieniędzy na bilety wstępu, koniecznie wybierz się na drugą stronę Wisły. Przedostaniesz się tam przez tzw. Stary Most, najlepiej na piechotę, bo wtedy będziesz mógł również podziwiać w spokoju panoramę Starówki. Po prawej stronie mostu, za rzeką, niedaleko od zejścia znajdziesz leśną drogę, która poprowadzi Cię w stronę ruin zamku. I to wcale nie tego zamku, który można zwiedzać z przewodnikiem słono płacąc za bilety. Tutaj wstęp jest za darmo, bo ruin nikt nie pilnuje (przynajmniej na razie) a są to pozostałości po Zamku Dybów, XV-wiecznego fortu wybudowanego przez Władysława Jagiełłę. Na ruiny można wejść, wszystko jest zachowane w dobrym stanie, warto jednak podkreślić, że to częste miejsce zabaw młodzieży i studentów UMK.
Jeśli zaś schodząc z mostu udasz się w przeciwną stronę, dotrzesz do drogi, która poprowadzi cię do pomostu znajdującego się z drugiej strony Wisły. Jest to doskonały punkt widokowy, prezentujący rozległą panoramę zabytków Torunia z wychwalaną już przeze mnie majestatyczną Wisłą. Spacer w tamtym kierunku polecam w szczególności wieczorem, gdy mury miasta są już oświetlone. Dotrzeć można tam również autem lub rowerem.

 Idź do teatru

Toruń teatrów ma trzy i wszystkie znajdują się nieopodal starówki. Najsłynniejszym jest chyba teatr dla dzieci – Baj Pomorski, który znajduje się w magicznym budynku, w kształcie otwartej książki. Jeśli masz ochotę na odrobinę humoru i dużą dawkę dobrego aktorstwa, śpiewu, świetnej muzyki, musisz wpaść do Kujawsko-Pomorskiego Impresaryjnego Teatru Muzycznego znajdującego się na ulicy Żeglarskiej. Scena nie jest duża, ale dzieją się na niej artystyczne cuda. Spektakle nie są przekombinowane, ceny nie są wygórowane a zabawa jest gwarantowana, więc gorąco polecam. Jeśli zaś interesuje Cię teatr w najklasyczniejszej z form, możesz wybrać się do Horzycy, gdzie znajdziesz spektakle zarówno kameralne jak i z ogromnym rozmachem, na dużej scenie. Tych pierwszych nie miałam okazji obejrzeć, te drugie nieco zbyt modernistyczne jak na moją modłę, ale jak kto lubi J




Napij się wina w Zezowatym szczęściu
To nie jest duży lokal a i znaleźć go nie łatwo, ale warto tam zajrzeć dla wspaniałego klimatu i przesympatycznej właścicielki. Jeśli umiesz lub nie, masz okazję zagrać na pianinie, dostępnym dla klienteli. Moje serce kupił, gdy podczas drugiej wizyty zastałam panią Iwonę szydełkującą za barem. Pub jest ciemny i maleńki, ale o niezwykłej atmosferze. Masz też możliwość poczytać jedną z wielu książek czy posłuchać wspaniałej, niebanalnej muzyki, dobranej z uwagą przez samą właścicielkę. Lokal znajduje się w piwnicy, na ulicy Ducha Swiętego 5. Dla zainteresowanych dodaję wywiad z właścicielką:


Przeleć się awionetką!
Jeśli masz trochę więcej pieniędzy, nie przeszkadza ci parę minut niebotycznego hałasu i nie boisz się latać, wybierz się do aeroklubu na obrzeżach Torunia i przeleć się awionetką lub szybowcem. Takiej perspektywy na toruńską Starówkę nie zapewni ci żaden punkt widokowy. Ja miałam okazję i serdecznie polecam, choć nie da się ukryć, że to rozrywka tylko dla tych o większym zasobie portfela. Jeśli jesteście zainteresowani, zerknijcie tutaj:


Poczuj się jak w filmie fantasy

Czy tak samo jak ja od lat czekasz na list z Hogwartu? Ja, studiując filologię polską w Toruniu dostałam możliwość nauki w totalnie magicznym budynku! Wydział Filologiczny na ulicy Fosa Staromiejska przez studentów UMK nazywany jest właśnie Hogwartem. Warto tam zajrzeć, przejść się po tym pięknym budynku, popodziwiać piwnice, portyki, witraże w oknach. Budynek ma niezbyt chwalebną przeszłość, bo służył dawniej za więzienie Gestapo, jednakże w historii powojennej wielkimi zgłoskami zapisały się wielkie osobistości polskiej literatury. Studiował tu Zbigniew Herbert, Stefan Sawicki wykładał prof. Artur Hutnikiewicz i Konrad Górski. We wrześniu odbywa się tu również Copernicon i Collegium Maius naprawdę zamienia się w totalnie odjechane miejsce rodem z fantastyki !


Magię poczujesz też wędrując moimi ulubionymi schodami…do nikąd. Znajdziesz je spacerując spory kawałek wzdłuż Wisły. Prowadzą tylko na szczyt pagórka, ale są tak urokliwe, że nie sposób nie polubić tego miejsca.


Klimat rodem z Katedry Marii Panny w Paryżu Wiktora Hugo poczujesz oglądając wszystkie zakamarki średniowiecznych, gotyckich, ponurych kościołów Torunia. Na szczególną uwagę zasługuje moim zdaniem Parafia Sw. Jakuba, ale i potężny kościół św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty lub Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny zasługują na uwagę.






Wszystkie zdjęcia są zaczerpnięte z Internetu i nie są mojego autorstwa.





środa, 18 czerwca 2014

Życiorys a twórczość

Zastanawialiście się kiedyś jak bardzo życiorys autora może mieć wpływ na jego twórczość? Według mnie to nierozerwalne prawo rządzące każdym pisarzem/reżyserem/poetą/muzykiem. Po prostu sztuka powinna powstawać w wyniku przeżywania i odkrywania czegoś głębokiego. Nawet najbardziej fantastyczne książki z wątkami szeroko wykraczającymi po za ramy realizmu, są według mnie oparte na jakichś doświadczeniach życiowych. A mówię to z premedytacją i pełną świadomością, jako osoba sama zajmująca się pisaniem. Trudno wszakże pisać o pewnych uczuciach czy wydarzeniach, bez przeżycia ich ,choć w pewnej mierze.
Postaci kreowane przez pisarzy często mają rys osób im bliskich, ewentualnie ukazują obraz ludzi takich, jakimi chce widzieć społeczeństwo i jego poszczególnych przedstawicieli,  twórca. W swoich dziełach starają się oni przekazać wyznawane idee, własne koncepcje i odrębne, subiektywne  spojrzenie na świat. Robiąc to, w pewien sposób „sięgają” do swojego życiorysu jednakże nie zawsze w sposób logiczny i bezpośredni, często uciekając się do skomplikowanych historii , symboli i metafor. Niejednokrotnie potrzeba umiejętności czytania „między słowami”, by odkryć te  nawiązania. Elementy biografii to inspiracja, często wywołana silną potrzebą swoistej spowiedzi z życia. Nadaje to twórczości emocjonalności i wiarygodności, co wpływa na odbiór dzieł.

Jednym z autorów, dla którego życiorys był tematem literackim, jest Paulo Coelho- pisarz powszechnie znany na świecie, napisał takie utwory prozatorskie, jak "Alchemik", "Jedenaście minut" czy "Weronika postanawia umrzeć". Jest tym, wyjątkowym typem  literata, który nie ukrywa, że inspiracją, dla niektórych z jego dzieł, było życie prywatne i trudna przeszłość. Jednakże nie trudno się tego domyślić, bo motywy w powieściach są jednoznaczne i po przeczytaniu życiorysu szybko można odkryć między nimi wiele związków. Szczególnie czytelne są one w książce "Walkirie". Opowiada ona o mężczyźnie, który wraz z żoną wyrusza na czterdzieści dni na pustynię by odkryć swoją drogę duchową i spotkać anioła. Bohater jest imiennikiem autora a we wstępie Coelho pisze, „W Walkiriach opisałem swoje doświadczenia na  pustyni i wydarzenia, które  rozegrały się między 5 września a 17 października 1988 roku.” Niemniej autor przeplata w książce pewną fikcję literacką  z prawdą, dla lepszego uchwycenia tego co dla niego ważne w przekazie. Nawiązuje on do swojej okultystycznej przeszłości a także do poznania żony i rozpoczęcia pracy w wytwórni płytowej. Porusza także, pokrótce temat podróży po świecie i spotkania z tajemniczym mężczyzną w dawnym    obozie koncentracyjnym w Dachau. Wszystko to, kreuje obraz jego i żony dość zgodny z rzeczywistym stanem. O swoich życiowych doświadczeniach pisze też, w "Weronika postanawia umrzeć", choć nie w tak bezpośredni sposób jak w "Walkiriach". Opisuje tam historię Weroniki- kobiety, która ma dosyć swojego życia, więc podejmuje próbę samobójczą, która na jej początkowe  nieszczęście kończy się przeżyciem. Ostatecznie okazuje się,  że wychodzi jej na dobre pobyt w szpitalu psychiatrycznym , gdzie poznaje swoją miłość i odkrywa prawdę o samej sobie. Sam Coelho w młodości trzykrotnie przebywał w psychiatryku, na co skazali go jego rodzice. Był poddawany elektrowstrząsom, spędził tam jedne z najgorszych lat życia. W "Weronice..." opisuje  specyfikę działania tych szpitali, swoje własne przeżycia i zabarwia je odrobiną optymizmu dając tym samym czytelnikowi nadzieję na możliwość uwolnienia się od rutyny codziennego życia i narzucanych odgórnie nakazów. Zwraca też uwagę na to, czego wielu ludzi nie docenia i nie zauważa w monotonii bytu, a co zmienia diametralnie postrzeganie świata. Przekazuje w ten sposób  swoje spojrzenie na życie , które ukształtowały jego dawne, silne przeżycia. Weronikę do szpitala zawożą rodzice tak jak Paula Coelho- być może to oczywiste nawiązanie ma być pewnym rozliczeniem autora z przeszłością.

Lucy Maud Montgomery urodziła się na Wyspie Księcia Edwarda, jej matka zmarła gdy była niemowlęciem a ojciec porzucił ją , oddając na wychowanie do dziadka i babci od strony matki. Skończyła szkołę ze świetnym wynikiem, następnie została nauczycielką. Kochała kwiaty, pisanie i była bardzo wrażliwą kobietą a wizerunek podobnej, młodej damy umieściła w serii książek o rudowłosej Ani z Zielonego Wzgórza oraz trylogii o uczuciowej Emilce ze Srebrnego Nowiu. Obie serie są bardzo do siebie podobne,choć Emilka ma nieco więcej osobistych akcentów względem Montgomery. Oba cykle powieściowe opowiadają o wrażliwych dziewczynkach wychowanych przez surowych, konserwatywnych opiekunów (choć można by polemizować z wizerunkiem Mateusza,który jest wyjątkiem od reguły) , które realizują się w swoich pasjach i kochają życie. To wierny obraz dzieciństwa i młodości samej autorki, która tak jak Paulo Coelho posłużyła się przy szukaniu inspiracji swoją trudną przeszłością. To typowo kobiece spojrzenie na sprawy życia i codzienności. Pisała pamiętniki , tak jak bohaterki jej powieści, chętnie zajmowała się sprawami kościoła i szkółki niedzielnej , co jest zaakcentowane m.in. w Ani z Zielonego Wzgórza . Montgomery,  po śmierci dziadka powróciła do domu dzieciństwa, by zaopiekować się babcią. Podobną  decyzję podjęła względem Maryli, Anna Shirley w powieści "Ania z Avolnea". Autorka kochała Wyspę Księcia Edwarda, uważając ją za najpiękniejsze miejsce na ziemi. To samo uczucie żywiła do rodzinnego regionu główna postać z serii o Zielonym Wzgórzu.


Jednym z głównych bohaterów powieści grozy "Lśnienie" jest Jack Torrance, ojciec-alkoholik  i pisarz. Brzmi to bardzo znajomo dla autora tejże książki- Stephena Kinga. Ten wybitny mistrz horroru przez kilka lat zmagał się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków.  Ponadto , tak jak Jack Torrance miał problemy ze znalezieniem pracy w zawodzie nauczyciela. W swoich dziełach przeplata on motywy charakterystyczne dla dreszczowców (przede wszystkim fantastyczne) z pewnymi elementami zaczerpniętymi z własnego życia. Nie łatwo odkryć te nawiązania pośród nierealnych motywów i postaci, ale jest to możliwe. Tym co bardzo rzuca się w oczy, jest szczególnie częste umiejscawianie akcji swoich powieści w stanie Maine, który jest miejscem urodzenia Kinga. Być może jest to dla niego po prostu wygodne, bo trudno pisać o miejscu , w którym się nigdy nie było. W mini-powieści "Ciało" opisana jest historia chłopców, którzy wyruszają,by odnaleźć zwłoki ich rówieśnika, który zginął na torach. Można doszukać się tu, odniesienia do pewnego incydentu z życia autora. Stephen King jako młody chłopiec był świadkiem śmierci swojego przyjaciela, który został potrącony przez pociąg i zmarł. W ten sam sposób zginął Ray Brower – bohater "Ciała". Ponadto narrator,  który idzie odnaleźć zwłoki wraz z kolegami, para się pisarstwem. Stephen King zajął się tworzeniem już jako młody człowiek. Być może opowiadanie,to dla autora swoisty powrót do dzieciństwa, pewny zwrot życia dla kolegi, którego pożegnał w dzieciństwie.

To był bardzo subiektywny wybór autorów. Paulo Coelho- bliski mojemu sercu od czasów gimnazjum, Annę Shirley kocham od lat, a inne powieści Montgomery równie mocno, Stephen King to po prostu mistrz grozy. Skupiłam się na tych książkach, które czytałam, choć niewątpliwie w wielu pozostałych można znaleźć kolejne porównania. Aby je sobie przybliżyć, warto zerknąć do biografii ww. pisarzy :) 

niedziela, 15 czerwca 2014

Mitologia w "Trenach"

Dziś parę słów o "Trenach Jana Kochanowskiego, którego twórczość bardzo sobie cenię. Renesans to w ogóle wspaniała epoka. A sam Jan z Czarnolasu był niezwykle intrygującą postacią, z całym swym dorobkiem literackim i życiorysem. Gdy zmarła jego ukochana Urszula, napisał dla niej zbiór pięknych wierszy, które na stałe wpisały się w kulturę polską. Dziś chciałabym jednak rozpatrzyć "Treny" pod konkretnym kątem. Interesują mnie występujące w niej nawiązania do mitologii greckiej i rzymskiej. Warto zauważyć, że mitologia występuje niezwykle często w twórczości wielu poetów, dawnych i współczesnych.

Mitologia zakorzeniła się w kulturze europejskiej głównie za sprawą wybitnych postaci renesansu, które wielokrotnie czerpały z dorobku cywilizacji antycznych. To właśnie w XV i XVI wieku nastąpił największy rozkwit klasycyzmu, który wywarł ogromny wpływ na szeroko pojętą sztukę , na następne setki lat. Warto nadmienić, iż pomimo licznych reinterpretacji mitologii, motywy te są nieodmiennie ciekawym i żywym elementem kultury. I choć na Europę największy wpływ miała mitologia grecka i rzymska, coraz częściej sztukę determinują motywy z wierzeń słowiańskich, celtyckich jak i azjatyckich lub też egipskich. Są one inspiracją dla pisarzy literatury fantasy, m.in. Tolkiena czy Rowling ale również reżyserów próbujących podbić rynek filmowy naszpikowanymi efektami specjalnymi interpretacjami mitów. Choć wierzenia mitologiczne są bardzo rozwinięte, sama forma podawcza mitu to dość krótki, nie wzbogacony w szczegóły i głębokie portrety psychologiczne tekst lub opowieść. Daje to ogromne możliwości adaptacyjne , pozwalając poszerzyć i ukazać dowolną historię reżyserowi, pisarzowi, poecie etc. w dowolnie wybranym kontekście. Jednocześnie sprawia to, że mity nigdy nie są nudne, zawsze pozostawiają jakieś wątpliwości i pytania, na które można postawić setki odmiennych odpowiedzi.

Skąd właściwie wzięła się sława mitologii ? Tu z wskazówką przychodzi nam Arthur Cotterell, światowej sławy autorytet w tej dziedzinie. Pisze on: „Potęga greckiej mitologii, tak jak wielu innych szlachetnych tradycji, zasadzała się na jej zbiorowym charakterze. Mit nie jest bowiem dziełem indywidualnym- jego cechą charakterystyczną jest to, że fabuła i postacie są łatwo rozpoznawalne przez słuchaczy, poeta czy opowiadający odwołuje się do zbiorowej wiedzy.”  
Kochanowski z Urszulą wg. Matejki

 Ale wracając do Trenów ! Autor napisał je po śmierci swojej ukochanej córki, Urszuli, która zmarła w bardzo młodym, dziecięcym wieku. W swoim dziele (majstersztyku!) odwołuje się on w sposób nieprzypadkowy do tradycji antycznej i mitologicznej. Jak sądzę, jest to przemyślane działanie ukształtowanego poetycko autora, który słynął ze swoich klasycystycznych poglądów i zainteresowań. Warto pamiętać, iż wprowadził  do literatury polskiej całą gamę antycznych gatunków literackich, m.in pieśń. Treny to jednak przykład załamania światopoglądowego autora, który zdruzgotany śmiercią ukochanego dziecka stawia pytania o sens egzystencji . Formułując je, Jan z Czarnolasu przywołuje postaci z kultury greckiej i rzymskiej.
Niobe
Wspomina o nich już w Trenie IV, gdzie pisze :„A przynamniej tymczasem mogłem był odprawić/ Wiek swój i Persefonie ostatniej się stawić, /Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałości, /Której równia nie widzę w tej tu śmiertelności. /Nie dziwuję Niobie, że na martwe ciała /Swoich namilszych dziatek patrząc skamieniała.” W tym fragmencie wymienia on dwie postacie z mitologii greckiej- Persefonę i Niobe. Pierwsza z nich to żona Hadesa, bogini umarłych, pani w zaświatach. Niobe była córką Tantala i królową Teb, na której oczach zamordowano jej dzieci. Z rozpaczy śmiertelniczka została zamieniona przez Zeusa w kamień. Kochanowski wybrał je , ponieważ ich mitologiczne losy były ściśle związane ze śmiercią. Podmiot liryczny, którego można utożsamiać z autorem jest gotów umrzeć zamiast Urszulki i twierdzi, że rozumie ból, który czuła Niobe po stracie dzieci, utożsamia się z nią. Mitologia staje się więc tu dla autora sposobem na ukazanie odbiorcy ,wewnętrznego cierpienia ,targającego ogarniętym żałobą ojcem.
O Persefonie Kochanowski wspomina ponownie w Trenie V, gdzie tym razem pisze: „U nóg martwa upadła. O zła Persefono,/Mogłażeś tak wielu łzam dać upłynąć płono?” W tym wypadku, podmiot liryczny oskarża ją o odebranie mu córki, wyraża swą nienawiść wobec bezlitosnej bogini. Namnożenie elementów mitologicznych występuje także w Trenie X. Tam autor wymienia komponenty składające się na funkcjonowanie Hadesu, czyli świata umarłych. Pisze o „szczęśliwych wyspach”, „teskliwych jeziorach Charona”, „zdrojach niepomnych”. Wspomina także o przemianie Urszuli w słowika, co zdarzało się po śmierci zarówno w mitologii greckiej i rzymskiej. Czyściec o którym wzmiankuje może być zarówno nawiązaniem do Pisma Świętego jak i „Eneidy” Wergiliusza. Mitologiczne miejsca i sytuacje mają być dla Kochanowskiego odpowiedzią na pytania o los dziecka po śmierci.
Charon

Ponownie do mitologicznie żałobnych motywów Jan z Czarnolasu nawiązuje w Trenie XIV.  Tam pisze: „Gdzie te wrota nieszczesne, któremi przed laty/ Puszczał sie w ziemię Orfeus, szukając swej straty,/Żebych ja też tąż ścieżką swej namilszej córy/Poszedł szukać i on bród mógł przebyć przez który/ Srogi jakiś przewoźnik wozi blade cienie” Mowa tu o Orfeuszu oraz ponownie o Charonie. Ów pierwszy to mitologiczny śpiewak, który swoim głosem tak zachwycił Hadesa i Persefonę, że ci wypuścili z zaświatów jego żonę. Złamał jednak warunek nie odwracania się w jej stronę w drodze na ziemię, tym samym tracąc ją bezpowrotnie. Charon był natomiast odpowiedzialny za transport umarłych przez rzekę Styks. Kilka wersów później Kochanowski pisze o surowym Plutonie,czyli rzymskim odpowiedniku boga Hadesa. W jakim celu w tym wierszu autor użył tak wielu mitologicznych odniesień ? Jak sądzę, przede wszystkim błaga on o zwrócenie mu dziecka, tak jak Eurydyki Orfeuszowi, ponadto ma on nadzieję, że okrutni bogowie zlitują się nad cierpiącym ojcem i wyleczą go z udręki.
Ostatnim z omawianych przeze mnie trenów będzie Tren XV. Kilkakrotnie osoba mówiąca wspomina w nim  o Niobe, m.in. w wersach : „Uspokójcie na chwilę strapioną myśl moję,/Póki jeszcze kamienny w polu słup nie stoję,/Lejąc ledwe nie krwawy płacz przez marmór żywy,/Żalu ciężkiego pamięć i znak nieszczęśliwy.” Pisze także o Febe: „A wasze prętkie strzały albo łuk co czyni/ Niepochybny, o Febe i mściwa bogini?” Febus to rzymski odpowiednik greckiego Apolla, wyżej wymieniona „mściwa bogini” to Artemida bądź też rzymska Diana. W kolejnych strofach, podmiot liryczny prosi dla córki o możliwość dożycia sędziwego wieku. W pierwszym wersie wymieniona zostaje także Erato- jedna z dziewięciu muz w mitologii greckiej. Tym tytułem określa Kochanowski swoje ukochane dziecko, Urszulę. W trenie tym, łączą się w jedno wszelkie cele użycia motywów mitologicznych z poprzednich utworów. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż w Trenach Jan z Czarnolasu zręcznie scala wierzenia mitologiczne z chrześcijaństwem. Istotnym jest też to, że Treny prezentują nie tylko postać zrozpaczonego ojca , ale także poetę i filozofa. Pisze o tym m.in. Wacław Walecki w "Literackich wizjach i re-wizjach": „Są więc Treny z pewnością wyrazem przede wszystkim kryzysu filozoficznego i zobrazowaniem światopoglądu autora wywołanego wstrząsem, jakiego uprzednio doznał.”
Apollo


Tak sobie myślę...Nie można zaprzeczyć, że kultura antyczna wywarła ogromny wpływ na cały dorobek ziemskiej cywilizacji. Jako, że mitologia jest jego istotnym elementem, motywy z niej zakorzeniły się na stałe w sztuce. Wbrew pozorom można zauważyć duży związek między światem oddalonym o cztery tysiące lat a współczesną cywilizacją. Być może w tym właśnie tkwi piękno i tajemnica mitologii- jest ona ponadczasowa i niezbywalna. Andrzej Sapkowski do którego przeczytania zbieram się od dłuższego czasu pisał,że : „Tylko w legendach może przetrwać to, co w naturze przetrwać nie może. Tylko legenda i mit nie znają granic możliwości.” 

A jeśli kogoś bardziej zainteresowała mitologia we WSPÓŁCZESNEJ literaturze, z naciskiem na literaturę fantasy i science-fiction to gorąco polecam, niedużą, niegrubą książkę znawcy tematu, Sapkowskiego,  pt. " Rękopis znaleziony w smoczej jaskini"
A tekst wszystkich "Trenów" znajdziecie tutaj:
http://literat.ug.edu.pl/~literat/kochan/index.htm

sobota, 14 czerwca 2014

Poetyckie dni

Mam ostatnio "poetyckie dni". Tak sobie nazywam te dni, które spędzam na słodkim nieróbstwie, czując się po brzegi wypełniona samotnością, która sprzyja mojemu twórczemu szałowi. I wtedy sobie tworzę w spokoju mojej duszy :) Dlatego na ten moment pozostawiam wszystkich czytelników z moją małą poezją :)


„Posiłek uczuciowy” 

Pożeram ochłapy z twojego talerza
Jak kąsek najsłodszy, najlepszy
Przełykam dumę
By osłodzić ten dysonans
Walczę z niestrawnością wspomnień
Zapijając ból kieliszkiem czystej 
Rozpaczy
Jesteś kelnerem na rozstajnej drodze
Między wątrobą a trzustką
Wbijasz moje ostrze w kawał surowizny
Krew cienkim strumieniem zalewa
Każdą sekundę
Chcę znać ze strony gorzko-słodkiej
Smak spierzchniętych warg
Cierpkość zgagi nieszczęścia

Wypełnia gardło i żołądek 
Wycieka razem ze śliną
Miłość, czy jakoś tak to się nazywa

środa, 28 maja 2014

Nocą wszystko jest inne



Zastanawialiście się kiedyś nad tym jak piękna jest noc ? Wczoraj była piękna, wietrzna noc. Siedziałam przy otwartym na oścież oknie i pozwalałam tulić się jej ramionom. Otuliła mnie mrokiem, powietrzem, chłodem. Noce są inne. Lepsze niż dzień. Noce pozwalają myśleć o tym wszystkim co za dnia zdaje się być niemożliwe. Nocą wszystko nabiera innego wyrazu. Potrawy są lepsze, rozmowy lepiej się kleją, pocałunki smakują bardziej słodko. Celebrujemy noce o wiele bardziej niż dnie. Nocą bawimy się na weselach, osiemnastkach, studniówkach. To na nocnych imprezach prowadzimy najskrytsze rozmowy i wypowiadamy słowa, których później tak często się wstydzimy. Nocy nadaliśmy wymiar magiczny, utożsamiamy ją z kobietą, z czarownicami, z czarnymi kotami. Przecież właśnie w nocy wiedźmy odprawiały sabaty, w Rzymie odbywały się bachanalia.
Ciechocinek

Nocą wywołuje się duchy, przestaje uciekać przed własnym "ja", ogląda się horrory. Bywają takie noce, gdy kładę się, wtulając głowę w poduszkę i myślę o tym, że w tym samym czasie ktoś szaleje na dyskotece, umiera lub ucieka przed kimś lub czymś. Czasem pośród dźwięków z urządzenia, do którego dopiero co się przekonałam: smartfonu, otwieram okno i wdycham woń nocy. Noc pachnie inaczej niż dzień. Intensywniej, piękniej, głębiej. Bywają zimowe dni, gdy zamknięta szczelnie w fałdach kilku kurtek i koca, siedzę na balkonie czy przy otwartym oknie i tęsknie. Nocą tęsknię najbardziej. Nocą płaczę najdłużej. Nocą nawet cisza krzyczy w moich uszach.




Te zdjęcia nie mają być może wymiaru artystycznego, bo fotograf ze mnie żaden, ale uchwyciły piękno nocy, lepiej niż mogą to zrobić słowa.

A to już widok z mojego okna




Taki widok roztacza się z Mostu Karola w Pradze o godzinie czwartej rano 

Praga zimową porą, dzień przed Sylwestrem :)

Kraków i piękne Sukiennice oczywiście
O ile dobrze pamiętam to Czechy i Praga, ale nie mam pewności :)

Zakopane zimową porą 

Zawsze piękne...



Słucham namiętnie od wczorajszego wieczora. Mela Koteluk cudowna jak zawsze.

wtorek, 27 maja 2014

Rodzice i ja

Wakacje zawsze sprzyjają pisaniu. A moje nadeszły kilka dni temu, gdy odłożyłam długopis po napisaniu ostatniej matury- z historii. Dziś będzie może mało o kulturze. Dziś tylko trochę mojej czczej pisaniny o wszystkim o niczym. Dziś będzie bardzo osobiście o mnie. O moim podejściu do pewnych spraw. Dziś będzie można poznać mnie z tych niekoniecznie pozytywnych stron. Pozostaje mi tylko prosić o wyrozumiałość.

No pewnie, że są takie dni, gdy myślę: "jestem nie stąd. nie pasuję tu."
Bo żyjemy w takich czasach, gdzie bycie w tak zażyłej relacji z rodzicami jest passe. To takie dziwne, niedobre, niemodne. Takie mało młodzieżowe. Pewnie, że są dni, gdy siadam z dupą na kanapie, między mamą i tatą i mówię im: "wiecie co? bo ja to bym chciała tak ze znajomymi trochę." Bo przychodzi taki dzień, gdy człowiek zaczyna się zastanawiać co zrobił nie tak, że jakoś z rówieśnikami mu nie idzie. Nigdy nie miałam dobrych relacji z moimi klasami. Stałam gdzieś z boku, raczej nie lubiana, z początku bez wrogów, ale i bez przyjaciół. Ktoś kiedyś śmiał się "wieczny outsider". Ale to chyba nie tak. To gdzieś siedzi w człowieku, że nie pasuje do reszty. Że tak mu źle z tymi wszystkimi ludźmi, co to się przewijają w szkole. Że szuka wciąż czegoś więcej. Wkurza mnie ten brak determinacji młodych ludzi. Że się poddają, albo w ogóle nie zaczynają. Że najchętniej to piwko i fajeczka. Że książki blee, szkoła bleee, rodzice blee. Nie wstydzę się tego, że mam zajebiste relacje z rodziną. Że mama to moja przyjaciółka ponad wszystko. Że tacie potrafię powiedzieć, że mi źle, że tęsknie, że chłopak mnie rzucił. Nie zawsze tak było. Pamiętam dni, gdy wracałam ze szkoły do pustego mieszkania- wyryczałam co miałam do wyryczenia a potem życie toczyło się dalej, kompletnie bez ich udziału. Pamiętam jak żebrałam o ich uwagę. W końcu ją dostałam i trwa do teraz. Cenię sobie opinię mojej mamy. Taty też, ale tata to zupełnie inna bajka. Bywa, że nie wiem co ubrać i pytam ich o zdanie. Przebiorę się kiedy mamie się nie podoba, mimo, że patrząc jej w oczy głośno krzyczę , że się nie zna. A jednak już mi źle, że zrobię jej na przekór. Nie byłam święta. Nigdy-przenigdy. Kiedyś wróciłam do domu pijana. Przewróciłam się w drzwiach a mama mnie zbierała z podłogi. Rano tata podawał mi szklankę z zimną wodą. Martwili się, widziałam to. Nigdy więcej nie odwaliłam takiego numeru. I choć wiem, jak szczeniackie to było to nigdy nie żałowałam. Bo ja ogólnie niczego nie żałuję. Tamta akcja naprawiła nasze relacje. Oczyściła je. Śmiać mi się chce, jak słyszę, że rodzice nie mają czasu dla swoich dzieci, że przez tą pracę to dzieci tylko komp i telewizor. Moja mama pracuje po 10 godzin dziennie. Tata wychodził nim zaczynałam lekcje a wracał na wieczorynkę. Nigdy nie miałam poczucia, że mnie zaniedbali, mimo, że pierwsze sześć lat mieszkałam z dziadkami. Rodzice zabierali mnie na weekend, ale to dzieciństwo z nimi bardziej pamiętam. Mama choć najbardziej zmęczona, przychodzi do mnie i pyta jak minął mi dzień. Choć bywa, że wciąż pyta o to samo, choć myli imiona moich kolegów a nauczyciele są wszyscy dla niej jedną zwartą masą, to wiem, że słucha.

Są dni, gdy zastanawiam się, czy to, że tak blisko żyję z rodzicami miało wpływ na moje relacje z rówieśnikami. Jakże gówniane. Są dni, gdy przychodzę do mamy, pijemy razem herbatę i mówię: "mamo , dlaczego mnie nikt nie lubi?" Mama śmieje się i odpowiada: "przesadzasz." Wiem, że ma rację, więc tłumaczę jej, że tak mi źle, że wciąż wszyscy robią mi na przekór. Że tak strasznie nie lubię ludzi w moim wieku. Że nie mam z nimi o czym pogadać, że tak mało jest na prawdę fajnych osób. A potem przecząc sama sobie wołam: "ja bym chciała poimprezować ! i umieć ściągać. i w ogóle nie pomagać im wszystkim. ale nie umiem. zwyczajnie nie umiem. za dobrze mnie wychowaliście." W ogóle ciągle to powtarzamy z moim bratem. Za dobrze nas wychowali. W tym świecie jest łatwiej jak nie masz serca. Albo trzeba mieć przynajmniej twardą dupę. Ja nie mam. Cierpię często z tego powodu. Ciągnie mnie do ludzi, których inni odrzucają. Nie czuję współczucia do niepełnosprawnych, choć to takie dziwne i nienaturalne. A przecież moja najlepsza przyjaciółka nie widzi, moja kumpela z cudnej Warszawy jeździ na wózku, brat mojego byłego chodzi o kulach. A jednak współczucie wobec nich jest mi obce. Jestem tolerancyjna, choć wciąż ciekawa świata. Uwielbiam inność- to ona uczy mnie najwięcej. Wkurza mnie to społeczeństwo, ta nietolerancja. Tak często mam ochotę coś wykrzyczeć, po czym trafia do mnie myśl: jaki to ma sens? Przeżywam wszystko zbyt mocno. Zżywam się z ludźmi i czasem boli mnie od tego każda komórka ciała. Akceptuję słabości, lubię przekraczać jakieś granice. Wszystkiemu nadaję jakieś duchowe znaczenie. Moje życie jest pełne rytuałów, głębokich gestów, wielkich wydarzeń. Niektórych onieśmielam moją bezpośredniością, innych , tym, że wszystko jest dla mnie takie ważne. Cenię sobie wolność, ale nigdy ponad wszystko. Nie uciekałam z domu, choć bywało, że trzasnęłam drzwiami. Mój brat czasem mówi mi, że jestem rozwydrzona i za dobrze miałam w dupie. Lepiej niż oni. Wiem o tym a jednocześnie nie w pełni się z tym zgadzam. Z reguły pytam rodziców o zdanie. Okłamuję ich tylko w drobnostkach, po fakcie wyznając im prawdę. Częściej coś przemilczę, jeśli wiem, że to nie ma dużego znaczenia. Po większych wybrykach pilnuję się żeby nie dokonać kolejnego. Jestem cholernie dumna wobec nich. Bywają dni, gdy zabronią mi czegoś a potem zmienią zdanie. Po kłótni przychodzą by powiedzieć mi, że jednak mogę, że się zgadzają. Nigdy nie przyjmuję od nich tej łaski. Najczęściej zmieniam wtedy moje plany. Jestem szczera i nienawidzę być okłamywana. Bywa, że mama okłamie mnie w jakiejś błahej sprawie, tata najczęściej naprawia jej błędy. Cenię ich za to, że zawsze we mnie wierzą. Popierają mnie w tych najtrudniejszych decyzjach. Martwią się aż do bólu, ale nigdy mnie tym nie ograniczyli. Rozumieją, że mam dni, gdy po prostu chcę obejrzeć z nimi film i nie wspominać o tym, że coś się nie udało. Mama, choć okropnie ciekawska, nigdy nie węszy jak pies wokół mnie. Wie, że prędzej czy później powiem jej to co istotne. Potrafią być wkurzający nadmierną troską, lub tym, że przywiązują się do moich przyjaciół i chłopaków równie mocno jak ja. Gdy cierpię, potrafią ze mną wytrzymać. Nauczyli się już, że nie da się mnie do niczego zmusić. Znamy siebie i mamy wspólny język. Naszą relację ukształtowało wiele wydarzeń. Wszystkie wynikały z burzliwych zawirowań młodości. Otaczam się rodzicami w ważnych dla mnie momentach. Ogólnie jestem osobą z wieloma kompleksami, nie bardzo wierzę w siebie. Boję się zawsze, że oni też przestaną wierzyć. To chyba dlatego wciąż mam ich obok siebie, gdy dzieje się coś ważnego. Chcę by widzieli, że coś mi się w życiu jednak udało. Bardzo dużo rozmawiamy. Opowiadają mi o pracy i swoich znajomych. Razem wspominamy przeszłość. Gdy mama ma wolne, wiem, że nic sensownego tego dnia nie zrobię bo mamy sobie tyyyle do opowiedzenia. Uwielbiam ich. Stali się dla mnie największym autorytetem. Wypracowali sobie w moich oczach zaufanie i dumę. Z nikogo tak nie jestem dumna jak z nich. Cieszę się, że są moimi rodzicami. Każdy może zostać matką lub ojcem. Ale potrzeba czegoś więcej by być mamą i tatą. Kiedyś chciałabym nauczyć swoich dzieci tak wiele jak oni mnie nauczyli. Uczynić z ich wnuków dobrych ludzi. Mam nadzieję, że jeszcze długo będą stać przy moim boku i nauczą mnie bycia dobrym rodzicem. Na to właśnie liczę.
Choć wpis mówi o obojgu, a dzień mamy już był a taty dopiero się zbliża to dziękuję wam, mamo i tato. Bez was nie zbudowałabym tego kim jestem.
Tutaj miałam zaledwie dwa miesiące :)

A tutaj już 18 lat ;) Ja to ta po lewej oczywiście :)

















"Wciąż odkrywałeś mi światy obce 
rankiem, o zmroku, nawet w niedzielę.
Sam jeden, dałeś tych światów wiele...
Zawsze ostoją byłeś mi ojcze."
Władysław Ryś- Byłeś ostoją


"Mama to taki stwór, którego wciąż jesteś częścią. Na początku puchły jej przez ciebie nogi i przez dziewięć miesięcy byłeś doskonałym pretekstem do częstszych wizyt w cukierni i toalecie. A kiedy w końcu mogła się ciebie pozbyć, przewrotna natura sprawiła, że role się odwróciły. I teraz to ty nosisz w środku kawałek mamy, którego nie znosisz i uwielbiasz jednocześnie."
a to już słowa ze wspaniałego bloga, którego odkryłam właśnie dziś: http://malokulturalna.pl/ :)

wtorek, 5 listopada 2013

Filmik :)

Bez weny ;) Bez długich postów, niemal bez słów.
Nie mam czasu, pomysłu, z chęciami różnie bywa ostatnio.
Zostawiam was z filmikiem kręconym na zeszłoroczne zajęcia z wiedzy o kulturze :)
Mam nadzieję, że zadziała :)


czwartek, 24 października 2013

Byłam w maleńkim raju

Przybyłyśmy. Po morderczej, niemal trzydziestogodzinnej podróży taksówkami,autokarami i pociągami. Mijając małe-wielkie miasta, zostawiając za sobą Berlin,Magdeburg i Bonn. Dotarłyśmy do nowo odkrytego, maleńkiego raju na Ziemi. Przymglone światła miasteczka, powitały nas nieśmiałym blaskiem, rysując na naszych twarzach zmęczone uśmiechy. Pusty przystanek czekał na nas, wraz ze zniszczoną budką telefoniczną i wypłowiałą ławeczką. Witał nas także szum pędzących aut , pełnych kierowców o surowych rysach, a łagodnych sercach. Trzymałyśmy się przez tą, niezauważalną dla przechodnia sekundę,za ręce, by wspólnie nasycić się swoim wzajemnym, rozpierającym szczęściem. Merdający ogonek i mokry nosek osadzone na stosie ciemnych kłaków, poprowadziły nas radośnie poprzez betonowy most do kamieniczek przytulonych do siebie niczym siostry. Z szczerą radością dostrzegłyśmy blask,odbijającej światła z wszelkich okien i latarni, rzeki. Ren łagodnie falował,nie dając się poskromić minusowej temperaturze, mieszcząc na sobie kilka z wycieczkowych stateczków. Po drugiej stronie, w mglistej poświacie kryła się uśpiona o tej porze wyspa- Niederwerth. Drugi dzień pozwolił mi docenić jeszcze bardziej uroki nadrzecznej arkadii. Siedemnastowieczne , urokliwe budyneczki napełniły moje serce szczególnym ciepłem. Podobnie jak widok, na szczególnie zjawiskowe otoczenie,gdy podczas wieczornego spaceru, zawędrowałyśmy na znajdujący się nad miastem pagórek. Główna ulica handlowa, liczy sobie zaledwie kilka sklepów i kawiarni,ale wszystkie ekspedientki witają nas zawsze miłym uśmiechem. Nadpróchniałe drewno schodów, przyjemnie skrzypi, gdy stawiamy na nim stopy,by zasnąć w naszym cichym pokoju. To właśnie tam,dzielimy się między sobą opowieściami o wdziękach tej małej utopii. Gdyby ktoś pytał gdzie byłyśmy... Pośród gór, na terenie Nadrenii , idealnie skryte w cieniu ogromnego Koblenz, leży maleńkie Vallendar. 

Przyjaciółka proponowała nie raz i nie dwa bym przybyła i sama oceniła piękno i spokój tego miejsca. Środki finansowe jakimi dysponowali moi rodzice długo na to nie pozwalały. Aż tu nagle gwiazda z nieba, kolejna możliwość wyjazdu i znalazłam się w oddalonym od Bydgoszczy o ok. 1000 kilometrów maleńkim, niemieckim miasteczku.  Vallendar to mieścinka tak niewielka, że nie mogę za bardzo pisać o jakichś wspaniałych historycznych odkryciach czy przeżyciach. Nie widziałam wyjątkowych muzeów, tysiącletnich kościołów czy innych, tym podobnych zabytków. Podziwiałam głównie Niemców i wcale nie mam tu na myśli ich szczególnej aparycji a zwyczajnie ich mentalność. Mieszkańcy tego potężnego, imponującego mi państwa to zupełne przeciwieństwo nas, Polaków. Choć może nie poświadczy to najlepiej o naszym narodzie, to Niemcy wydali mi się przemili, sympatyczni i niezwykle pomocni. A mimo to- paradoks: bardzo cisi, spokojni i zamknięci w swoich domach.
Wieczorami miasteczko wyludniało się, a w weekendy uświadczenie kogoś na ulicy graniczyło z cudem. Właśnie wtedy wędrowałyśmy z moją towarzyszką po cichych uliczkach, obserwując sympatyczne budynki, tak charakterystyczne dla regionu, który zwiedzałyśmy. W mojej pamięci zachowało się wyjątkowe wspomnienie. Pewnego dnia, pod wieczór, bodajże w sobotę postanowiłyśmy wybrać się na oddaloną o jeden most wyspy, położonej na rzece Ren, do miejscowości Niederwerth.
Przeszłyśmy tę niewielką wyspę tylko z jednej strony, ale było to dla mnie wyjątkowe przeżycie. W tak cichym i opustoszałym miejscu nie byłam chyba jeszcze nigdy. Szłyśmy i szłyśmy, zmierzając w kierunku kościółka, którego upatrzyłam sobie jeszcze będąc po przeciwnej stronie rzeki a dookoła nas nie znalazła się ani jedna osoba. Towarzyszyły nam ptaki, które unosiły się na falującym Renie, ale z żadnego z mijanych budynków nie dotarł do nas choćby najcichszy szmer. Miałam niejako wrażenie, że jestem intruzem w tej mieścince, i każdy obserwuje mnie ukradkiem, zerkając zza koronkowych firanek. Gdy dotarłyśmy na miejsce jak zaczarowana, z pewnym onieśmieleniem wkroczyłam do kościółka. Drzwi nie były zamknięte (w większości kościołów w Niemczech drzwi były otwarte) na klucz, ale złowrogo zaskrzypiały wprawiając mnie w lekką konsternację.
Świątynia była wyludniona jak całe Niederwerth, ale powitała mnie pięknym, acz mrocznym wnętrzem. To był początek stycznia i o dziwo w większości parafii jakie tam odwiedziłam, znajdowały się w nich szopki bożonarodzeniowe. Tutaj także taka była. Było ciemno, tak bardzo, że w nawie niemal nie potknęłam się o jakąś nierówną kafelkę, ale moje oczy rozszerzały się jak pieciozłotówki. Jeszcze nigdy, w żadnym kościele nie czułam się tak wyjątkowo. Przed świątynią znajdował się cmentarz. Groby były zadbane i ładne, ale nie zauważyłam wśród nich żadnych wyjątkowo starych nagrobków, które jakoś wyjątkowo by mnie zachwyciły. Ot, zwykły cmentarz. Zachwyciła mnie natomiast ścianka porośnięta wiciokrzewem, na której znajdowała się tablica upamiętniająca żołnierzy poległych w II Wojnie Światowej. Dziwnie mi się na to patrzyło, tak jakbym nagle zdała sobie sprawę, że przecież po tamtej stronie także byli polegli. Byli. Nazwiska widniały w równym rządku na wypolerowanej tablicy. Piękna oprawa natury, sprawiła, że zatrzymałam się tam na dłuższą chwilę, wystawiając się na irytację zniecierpliwionej towarzyszki. Ubolewam, że na tej wyspie nie miałam ze sobą aparatu. Gdy w czerwcu znowu się tam znajdę (hurra!) z pewnością nadrobię zaległości :)
Wyspa Niederwerth, miejsce znajdujące się nieopodal cmentarza i kościoła

W samym Vallendar na moje życzenie przyjaciółka zrobiła kilka zdjęć tego, co szczególnie mnie zainteresowało, ale jest ich zaledwie kilka pośród niezliczonej listy takich miejsc. Żałuję, że niektórych z nich nie miałam możliwości zobaczenia "od wewnątrz", ale uparcie liczę na ten czerwiec. Podczas jednego z naszych codziennych spacerów dostrzegłam tabliczkę przy jednym z dworków, na której (z tego co zrozumiałam) napisane było, że mieszkała tam rodzina Goethe. Niestety nigdzie w internecie, ani w żadnej z broszur, które przywiozłam do domu nie znalazłam na ten temat żadnej wzmianki. Nurtuje mnie to niezwykle, więc uważnie przeszukam jeszcze zakamarki internetu. 

Co najbardziej lubiłam w Niemczech ? Oczywiście wydawać pieniądze !
Euro lekką ręką szły na wszelkiego rodzaju pocztówki, ale przede wszystkim na ... słodycze ! Zapewniam, że niemieckie słodycze są wyśmienite ! I niezwykle tanie, co sprawiło, że mogłam kupować ich więcej :) Pół walizki zajęły , gdy postanowiłam przywieźć je do Polski. I tym oto optymistycznym akcentem skończę moją opowieść, o jednej z najpiękniejszych podróży mojego życia. Powrócę z pewnością jeszcze kiedyś do tematu Niemiec, bo miałam tam okazję zwiedzić także parę innych miejscowości, ale o tym już innym razem. Zdjęcia, które zamieszczam są zarówno pobrane z internetu jak i wykonane w czasie mojego tam pobytu. Łatwo je odróżnić, te nasze są wykonane zimową porą :) Wiem, że rzadko tu zaglądam, ale mam tyle do pisania do szkoły , że pisanie jeszcze dodatkowo czegoś tutaj, wykracza po za moje możliwości. Dziś, czując niemal kaca moralnego, gdy słuchałam wykładu nt. bitwy pod Lenino, zmagając się z koszmarnym bólem zęba (ah, ten strach przed dentystami !) pomyślałam, że warto będzie tu coś nabazgrać. I oto jest :) Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników, których grono niestety raczej do najliczniejszego nie należy. Słaba promocja, ot co !